W jednej ze scen filmu „Monty Python i Święty Graal” tłum chłopów przyprowadził do rycerza kobietę, krzycząc: „Mamy wiedźmę! Spalmy ją!”. Na pytanie „Skąd wiecie, że to wiedźma?”, tłuszcza odkrzykuje: „Wygląda jak wiedźma!”. Kobieta pokazuje na swoje przebranie i przyczepiony do twarzy sztuczny nos: „Oni mnie tak ubrali. I to nie jest mój nos”. „No… tak. Ale to jest wiedźma! Spalmy ją” – wrzeszczy tłum. Czytając komentarze Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na temat działalności oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie, ta scena z filmu Monty Pythona co i rusz staje nam przed oczami.

„W ramach przeprowadzonego audytu w oddziale Instytutu Pileckiego w Berlinie stwierdzono nieprawidłowości. Dotyczyły one m.in. programu stypendialnego – nieprawidłowo przyznanych stypendiów, błędów w regulaminie i ogłoszeniach o konkursach stypendialnych, realizowaniu działań, których zakres wykraczał poza ustawowe zadania (…). Powyższe nieprawidłowości skutkowały zwrotem do budżetu MKiDN części dotacji podmiotowej” – takie stanowisko resortu przytacza Łukasz Grajewski w artykule poświęconym Instytutowi Pileckiego w Berlinie („Tygodnik Powszechny” z 28 marca 2025 r.). Kilka dni wcześniej, w wywiadzie wiceministra kultury Macieja Wróbla dla „Gazety Wyborczej”, padły słowa: „Każde euro wydatkowane w Niemczech jest weryfikowane”.

Od 2019 r. prowadzimy oddział Instytutu Pileckiego w Berlinie. Pod koniec lutego 2024 r. Ministerstwo Kultury rozpoczęło w sumie blisko półroczną kontrolę prawno-księgową i programową działalności berlińskiego oddziału, analizie poddano prawie 10 tys. stron dokumentów. Z przekazanego przez MKiDN Wystąpienia pokontrolnego z 8 sierpnia 2024 r. wynika, że wszystkie sprawy księgowe, proceduralne i prawne przebiegały w oddziale berlińskim prawidłowo. Mimo to minister Hanna Wróblewska nakazała oddziałowi zwrot 43 620 euro z dotacji podmiotowej, w związku z rzekomo niezgodnym z ustawą o Instytucie Pileckiego ich wydatkowaniem.

Na czym polegały te – w opinii resortu – nieprawidłowości? Zastrzeżenia kontrolerów wzbudziły: kursy dla dzieci o historii Polski, konferencja archiwalna poświęcona tematyce białoruskiej, stypendia dla badaczy białoruskich i ukraińskich oraz współprodukcja filmu dokumentalnego o rosyjskiej propagandzie historycznej w filmie fabularnym. Przyjrzyjmy się zatem tym nieprawidłowościom.

Miś Wojtek

Na cykl kursów dla dzieci składały się cztery opowieści: o misiu Wojtku (niedźwiedź, który przeszedł szlak bojowy z Armią Andersa), o Januszu Korczaku, o Kazimierzu Nowaku (podróżniku, który przed II wojną światową zwiedził na rowerze Afrykę) i o historii polskiego godła. Jak uznał resort – powyższe projekty „nie dotyczyły zakresu chronologicznego oraz merytorycznego wynikającego z ustawy o Instytucie”. Między innymi posłużono się argumentem, że w opowieści o Armii Andersa „głównym tematem kursu była postać niedźwiedzia brunatnego, który nie jest związany z zakresem zadań Instytutu”. I nakazano zwrot blisko 8 tys. euro za cztery semestry kursów dla różnych grup wiekowych dzieci. Po proteście z naszej strony – że Janusz Korczak, zamordowany w obozie w Treblince wraz z podopiecznymi, jest jedną z najważniejszych postaci polsko-żydowskiej historii – nastąpiła zmiana w piśmie pokontrolnym: usunięto jego nazwisko. Ale nie zniknęła sama umowa zawarta w tym zakresie i rachunkowa konkluzja, zatem musieliśmy oddać pieniądze także i za warsztaty poświęcone Korczakowi. Dlaczego wszystkie te opowieści według kontrolujących nie mieszczą się w ustawie i doświadczeniu XX w.? Wystąpienie pokontrolne MKiDN nie przynosi odpowiedzi. Czy to kwestia pomyłki czy potrzeba nałożenia nam sztucznego nosa wiedźmy?

Machcewicz: Oceniam politykę historyczną prawicy jako katastrofalną w skutkach [WYWIAD]

Kolejne zakwestionowane blisko 20 tys. euro przeznaczone było na stypendia dla badaczy białoruskich i ukraińskich. W wystąpieniu pokontrolnym MKiDN czytamy, że „z ustawy o Instytucie nie wynika wprost możliwość odnoszenia się do XXI w. oraz dokonywania oceny aktualnych ustrojów prawnych poszczególnych państw”. Kontrolerzy podważali sens i możliwość samego określenia Rosji i Białorusi jako państw totalitarnych. Ta kwestia to prawdziwy lejtmotyw wniosków pokontrolnych.

Skoro pojawił się zarzut, wyjaśnijmy, jakie prace badawcze zakwestionowano. Dwa stypendia dotyczyły zbierania świadectw rosyjskich zbrodni wojennych w Ukrainie przez ukraińskie badaczki związane z warszawskim zespołem działającym w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN (ostatecznie w wyniku naszych protestów decyzją min. Wróblewskiej te stypendia nie musiały zostać zwrócone). Pozostałe dotyczyły badań historii i kultury w Białorusi przez białoruskich badaczy. Tu nakazano zwrot pieniędzy za sześć półrocznych stypendiów, z których pięć dotyczyło stricte XX w. Były to: historia Grodna podczas sowieckiej okupacji w latach 1939–1941, historia zbrodni na białoruskich twórcach w Kuropatach w 1937 r., historia białoruskiego ruchu kobiecego w latach 20. XX w. (Inbelkult) czy ważnego dla tożsamości białoruskiej wybitnego kompozytora, dyrygenta, muzykologa i działacza społeczno-kulturalnego Mikoły Szczahłoua-Kulikowicza. Jako niezgodne z ustawą określono badania nad sowietyzacją przestrzeni publicznych miast Białorusi – o wznoszonych za czasów stalinowskich pomnikach. Jedno stypendium poświęcone zostało badaniom socjologicznym nad więźniami politycznymi w Białorusi od lat 90. XX w. do współczesności. Pozostawmy na chwilę na boku fakt, że jakby nie patrzeć, prawie wszystkie stypendia mieszczą się chronologicznie w XX w. i trudno zrozumieć skąd w ogóle wzięła się wątpliwość.

Instytut Pileckiego zaprezentował koncepcje swojej siedziby przy Siennej w Warszawie

W korespondencji z MKiDN wskazywaliśmy kilkukrotnie, że taka interpretacja przepisów ustawy o Instytucie Pileckiego to nie tylko ingerencja w wolność badań naukowych – bo w jaki sposób urzędnicy MKiDN mogą decydować czy poszczególne badania są „słuszne” lub „niesłuszne”? Przede wszystkim argumentowaliśmy, że takie sztywne ograniczenie badań nad totalitaryzmem do XX w. mogłoby potencjalnie doprowadzić do odmowy prowadzenia badań przez Timothy’iego Snydera, Hannę Arendt czy Zygmunta Baumana. Odpowiedź ministerstwa nie pozostawiła wątpliwości, że nasze argumenty trafiły w próżnię: „Powyższe wyjaśnienia nie mają znaczenia dla ustalonego stanu faktycznego, ponieważ ww. osoby nie podlegają ustawie o Instytucie i nie mają wpływu na ustalony stan faktyczny”.

Podobna argumentacja dotyczyła również 4 tys. euro wydanych na organizację w Instytucie Pileckiego w Berlinie konferencji o wyzwaniach stojących przed muzeami i archiwami białoruskimi na emigracji.

Szabłowski: Polacy i Ukraińcy potrafią się pojednać. Jednak im bliżej wielkiej polityki, tym jest to trudniejsze [WYWIAD]

Kontrolerzy zakwestionowali też 10 tys. euro, które przeznaczyliśmy na wsparcie produkcji filmu dokumentalnego Kornija Hryciuka „Zinema. Kino na wojnie” o manipulacji historią XX w. w rosyjskich filmach fabularnych nakręconych po 1991 r. Dokument był kilkukrotnie nagradzany na międzynarodowych festiwalach. Jak napisano w wystąpieniu pokontrolnym: „Treścią przedmiotowego filmu było badanie i analizowanie fikcyjnych (wydaje się, że kontrolerzy MKiDN tak przetłumaczyli słowo „fictional”: fabularnych – aut.) filmów rosyjskich pod kątem przypadków manipulacji propagandowej. Powyższe działanie wykracza poza ustawowe zadania Instytutu”.

Ekspertyza prof. Izdebskiego

Z opinii resortu wynika zatem, że Instytut Pileckiego, realizując ustawowe cele w obszarze historii w przestrzeni publicznej (public history) hipotetycznie nie ma prawa pokazywać nawet filmu o Witoldzie Pileckim, gdyż powstał on w trzeciej dekadzie XXI w. Pojawia się więc pytanie, czy istotą nie była tu jednak sama tematyka filmu Hryciuka, czyli ukazanie rosyjskiej propagandy w filmie?

W rzeczywistości ustawa o Instytucie ma bardzo pojemną formułę – i jak napisał w ekspertyzie dla oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie jeden z głównych twórców prawa administracyjnego III RP, wybitny prawnik prof. Hubert Izdebski – pozwala na bardzo szerokie badania i działania w obszarze public history.

Prof. Izdebski argumentuje: „Nie wydaje się możliwe zakwestionowanie tezy, że w niektórych miejscach totalitaryzmy występują obecnie silniej niż pod koniec XX w., czego najbliższym nas geograficznym przykładem może być współczesna Białoruś. (…) (W) art. 3 ust. 1 pkt 3 (…) występuje (…) określenie «zbrodnie totalitarne» (szersze niż «zbrodnie nazistowskie i komunistyczne»), bez użycia żadnego ogranicznika chronologicznego. Przepis ten stanowi, niemogącą w moim przekonaniu rodzić prawnych wątpliwości, podstawę utworzenia i prowadzenia działalności przez Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina, lecz nie można go także pomijać w ramach systematycznej wykładni art. 3 ust. 1 pkt 2. Należy zaznaczyć, że został on również całkowicie pominięty w projekcie wystąpienia pokontrolnego”.

Profesor podsumował opinię prawną w następujący sposób: „Wszystko to powinno nakazywać wykładnię przepisów art. 3 ust. 1 pkt 2 i 3 w sposób, z jednej strony, odpowiednio szeroki, w tym nienarzucający ograniczeń chronologicznych, z drugiej strony nakazujący (…) podejście właściwe naukom historycznym, na wydarzeniach i zjawiskach zbrodni nazistowskich i totalitarnych w XX w., oraz na innych totalitaryzmach historycznych i na totalitaryzmach współczesnych i, odpowiednio do tego, historycznych i współczesnych zbrodniach totalitarnych”. Tę ekspertyzę przekazaliśmy też do Ministerstwa.

Po co Instytut Pileckiego?

Zastanówmy się nad konsekwencjami działania Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Instytucie Pileckiego. Czas wyjaśnić, że kontrola oddziału w Berlinie i wywód kontrolerów resortu o przekroczeniu umocowań ustawowych, na blisko rok zablokowały zbieranie świadectw o rosyjskich zbrodniach w Ukrainie przez Centrum Lemkina działające przy centrali Instytutu w Warszawie.

Zarzucając przekroczenie zakresu ustawowego w działaniach oraz „nieprzedstawienie propozycji zmian legislacyjnych” resort nie przedstawił o żadnej ekspertyzy prawnej, która by dowodziła takiej konieczności. Mimo żywotnej potrzeby – wobec zmiany geopolitycznej – opowiadania o rosyjskich zbrodniach i zagrożeniach ze strony Rosji (także w USA). Sformułowane przez urzędników zarzuty mają być oficjalną przyczyną, dla której trzeba by całkowicie zmienić ustawę o Instytucie Pileckiego. A temu przeczy analiza prof. Izdebskiego.

Warto postawić pytanie, czy aby te elementy kontroli nieświadomie nie wpisują się w rosyjską dezinformację, która ma uniemożliwić Europie Środkowo-Wschodniej przedstawianie swoich doświadczeń XX w.? W tym samym kontekście warto także przemyśleć brak zainteresowania i lekceważący ton wobec jednej z sensowniejszych inwestycji pamięci podejmowanych przez państwo polskie po 1989 r. – w Augustowie. Ofiary Obławy Augustowskiej – które torturowane zginęły z rąk NKWD – nie zostały do dzisiaj należycie upamiętnione. Oddział Instytutu w Augustowie powstał, by to zmienić, by zachować miejsce zbrodni (dawną katownię NKWD), by dokumentować i opowiadać największą zbrodnię Związku Sowieckiego w Polsce po 1945 r. Prace nad tym podjęto jeszcze przed rosyjskimi zbrodniami w ukraińskiej Buczy w 2022 r. A po Buczy stało się jasne, że powinno to być racją stanu wszystkich stron politycznego sporu w Polsce.

W rosyjskich gabinetach

Aby lepiej zrozumieć znaczenie tych działań, chcielibyśmy przypomnieć zapominaną, lecz bardzo ważną historię sprzed sześciu lat. Pod koniec grudnia 2019 r. kremlowskie pismo „Rosja w globalnej polityce” zamieściło dyskusję ekspertów na temat „pamięci historycznej, w której rozwiązywane są zadania polityczne”. Rozmowa bliskich współpracowników Władimira Putina o wyzwaniach kremlowskiej polityki historycznej miała miejsce po sześciokrotnych (sic!) publicznych enuncjacjach samego Putina na temat rzekomej polskiej współodpowiedzialności za wybuch II wojny światowej i rzekomych próbach fałszowania historii przez Polskę. Impulsem była rezolucja przyjęta w tamtym czasie przez Parlament Europejski. „Stawia (ona – aut.) hitlerowskie Niemcy i Związek Radziecki na tym samym poziomie, dając do zrozumienia lub nawet mówiąc wprost, że Związek również ponosi odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej. To jest oczywiście kompletna bzdura.” – mówił Putin.

Istotą tamtej rezolucji było jednak nie tylko upamiętnienie ofiar obu totalitaryzmów – bo takie rezolucje były już podejmowane w przeszłości; elementem nowym, który skłonił Putina do tak częstych wypowiedzi na temat Polski, był zapis, jakiego nigdy wcześniej w tego typu dokumentach nie było – punkt 11: „Dzień 25 maja – rocznica egzekucji bohatera Auschwitz, rotmistrza Witolda Pileckiego – został ustanowiony Międzynarodowym Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmem”.

Aleksiej Miller, od 2001 r. prezes zarządu Gazpromu, podczas narady na Kremlu w grudniu 2019 r., trzy miesiące po ogłoszeniu rezolucji Parlamentu Europejskiego oraz otwarciu naprzeciwko Bramy Brandenburskiej (17 września 2019 r.) berlińskiej filii Instytutu Pileckiego, komentował: „Znaleźli idealną postać – Witolda Pileckiego, który teraz będzie czczony jako uosobienie europejskiego podejścia”. „Potrzebna jest (im) postać doskonała, Polak, ofiara dwóch totalitaryzmów.” – narzekał.

Dmitrij Jefremienko, wicedyrektor Centrum Badań Akademickich i Studiów Informacyjnych w Naukach Społecznych Rosyjskiej Akademii Nauk, komentował: „(…) Rezolucja jest próbą symbiozy tego, co wywodzi się z europejskiej, kosmopolitycznej kultury pamięci końca XX w., z interpretacją wydarzeń historycznych, która jest obecnie najwygodniejsza dla elit politycznych Polski (…). Ostatecznie pozwala usprawiedliwić współudział w zbrodniach nazizmu poprzez sprzeciwianie się stalinizmowi”.

Narady kremlowskich doradców miały miejsce, gdy historia Pileckiego zaczęła pod koniec 2019 r. nabierać międzynarodowego rozgłosu – dzięki sukcesowi książki Jacka Fairweathera, działalności berlińskiej Instytutu Pileckiego oraz rezolucji PE. A dla putinowskiej Rosji historia Pileckiego zaczęła stanowić zagrożenie – była opowieścią o dwóch totalitaryzmach, jako przyczynie wybuchu II wojny i o esencji XX-wiecznego doświadczenia narodów Europy Środkowo-Wschodniej.

W Polsce, rozrywanej wewnętrznym konfliktem, ten ważny aspekt i moment rosyjskiej propagandowej narracji umknął uwadze większości badaczy czy publicystów. Niedługo później wybuchła awantura w Jad Waszem o wystąpienie Putina w rocznicę wyzwolenia Auschwitz, zaczęła się pandemia, a na serio zaczęliśmy traktować propagandę Kremla i dezinformację dopiero po inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r.

Dyskusja i namysł społeczny nad rolą i zadaniami Instytutu Pileckiego są potrzebne. Natomiast pochopnie nie niszczmy zbudowanej w ostatnich latach instytucji, która stanowi zasób polskiego państwa w coraz bardziej niespokojnych czasach. Wyzwania wynikające z zagrożenia ze strony Rosji i kompletnego przeorania dotychczasowego systemu międzynarodowego powodują, że każda taka działająca instytucja zwiększa naszą odporność na te zagrożenia i daje nam kapitał wiedzy, symboli i relacji potrzebny do przekonywania sojuszników i przyjaciół w państwach zachodnich. Tak jak – skutecznie – robi to berliński oddział Instytutu Pileckiego wobec naszych zachodnich sąsiadów. ©Ⓟ

Autorzy kierują berlińskim oddziałem Instytutu Pileckiego. Artykuł przedstawia ich prywatne opinie i nie jest stanowiskiem instytucji

Czym zajmuje się Instytut Pileckiego

Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego (Instytut Pileckiego) to państwowa instytucja naukowo-badawcza utworzona na mocy ustawy z 9 listopada 2017 r. Celem jego działalności „jest inicjowanie, podejmowanie i wspieranie działań mających na celu upamiętnienie i uhonorowanie osób żyjących, zmarłych lub zamordowanych, zasłużonych dla Narodu Polskiego, zarówno w kraju, jak i za granicą, w dziele pielęgnowania pamięci lub niesienia pomocy osobom narodowości polskiej lub obywatelom polskim innych narodowości będącym ofiarami zbrodni sowieckich, nazistowskich zbrodni niemieckich, zbrodni z pobudek nacjonalistycznych lub innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodni wojennych, w okresie od dnia 8 listopada 1917 r. do dnia 31 lipca 1990 r.”. W budżecie na 2025 r. przyznano mu – oraz Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich – finansowanie w wysokości 110,8 mln zł. ©Ⓟ

Source link